Niemożliwe nie istnieje. Kiedy Marcin Węglewski obejmował w awaryjnym trybie GKS Bełchatów tylko najwięksi optymiści wierzyli w to, że uda mu się utrzymać Brunatnych w I lidze. Sytuacja finansowa w klubie była fatalna, widoki na przyszłość praktycznie żadne, a przewaga nad strefą spadkową była minimalna. Węglewski jednak uwierzył w swoją misję.
Mało tego – wierzył w to nawet po przegranych z Sandecją (0:3) na własnym boisku i w Głogowie z Chrobrym (0:1). On wiedział, że ma zespół, który pójdzie za nim w ogień. Zespół, który był jednością, nawet po zejściu z pokładu kapitana Marcina Grolika. Nie opuścił on swojej drużyny ostatni, opuścił pierwszy. A GKS grał jak z nut. Wywalczył 16 punktów po restarcie ligi, walcząc, wyrywając, szarpiąc jak zraniony lew. Ostatnia kolejka była prawdziwą próbą nerwów. GKS przegrał w Tychach, ale sportowo postanowiła podejść do ostatniego meczu w lidze Sandecja Nowy Sącz. Mogła przejść obok spotkania w Grudziądzu, ale pokazała, że największą wartością jest sport.
GKS Tychy – GKS Bełchatów 1:0 (1:0)
Bramka: Kacper Piątek 25
GKS Bełchatów: Lenarcik – Sierczyński, Kołodziejski, Magiera, Szymorek – Winsztal, Czajkowski, Flaszka, Thiakane ż, Wołkowicz – Zdybowicz (62′ Kondracki)
Po to żeby zlać Widzew i ŁKS w przyszłym sezonie
Tylko po co?