ŁKS szuka nerwowo nowego właściciela. Jeśli nie znajdzie, może nie przetrzymać zimy i wycofać się z rozgrywek . Zaczęło się od niespodziewanej rezygnacji trenera Michała Probierza. 4 listopada odszedł do Arisu Saloniki i zabrał asystenta Bartłomieja Zalewskiego.
O fatalnej sytuacji łódzkiego klubu pisze Gazeta Wyborcza.
O tym, że z odejściem trenera popsuła się atmosfera, świadczyła choćby wypowiedź kapitana drużyny Marka Saganowskiego po porażce z Ruchem Chorzów. Na pytanie, czym wytłumaczyć klęskę, odparł: – Niech się tłumaczą ci na górze.
Wcześniej dobre wyniki beniaminka sprawiły, że wszyscy zapomnieli o problemach finansowych klubu. Przypomniał o nich Wieszczycki, ujawniając, że został trenerem, bo ŁKS nie było stać na wykupienie za 10 tys. zł licencji dla Krzysztofa Adamowicza. Jednak po blamażu z Ruchem zatrudniono szkoleniowca z nazwiskiem, czyli Ryszarda Tarasiewicza. Kolejny cios spadł na łódzki klub tydzień temu. Śladem Probierza do Grecji pojechał Grzegorz Kurdziel – trener bramkarzy. Zastąpił go Bogusław Wyparło, rezerwowy bramkarz.
Dotychczas atutem ŁKS była niemal rodzinna atmosfera, przez co nawet, jeśli były problemy, to rzadko wychodziły na zewnątrz. A kłopotów nie brakowało, przede wszystkim finansowych. Klub jest po prostu biedny. Nie stać go na transfery, więc wypożycza piłkarzy niechcianych w innych drużynach. Zarobki ma najniższe w lidze. Na dodatek remont stadionu sprawił, że trzy pierwsze spotkania musiał grać w Bełchatowie (60 km od Łodzi). Na mecz przychodziło niespełna tysiąc kibiców. – Tak straciliśmy kilkaset tysięcy złotych – twierdzili szefowie spółki. Ale powrót do Łodzi niewiele zmienił. Mający 5,5 tys. miejsc stadion jeszcze nigdy się nie wypełnił. – Bilety na nasze spotkania kosztują 25 i 15 zł i są najtańsze w Polsce – mówi bezradnie „Gazecie” Filip Kenig, właściciel ŁKS.
Kenig, który jest też właścicielem drużyny koszykarzy, nigdy nie ukrywał, że chce sprzedać piłkarską spółkę. – Kiedyś nazwano nas cieniasami, więc szukamy grubasów, którzy by nas wsparli albo przejęli klub. Mojej firmy [Tilia – wykładziny boisk sportowych] nie stać na utrzymywanie zespołu.
Według nieoficjalnych informacji przez dwa lata zainwestował w ŁKS około 8 mln zł. Latem negocjował z warszawskim biznesmenem Markiem Profusem, ale ten się wycofał.
Bomba wybuchła w czwartek wieczorem. Drużynę chce kupić Andrzej Grajewski, wcześniej m.in. współwłaściciel Widzewa, gdy ten grał w Lidze Mistrzów, a także gdy z hukiem przestał istnieć. Grajewski, wówczas mieszkający w Niemczech [teraz w Poznaniu], zasłynął z tego, że pożyczał pieniądze własnej spółce na lichwiarski procent. – Rozmowy z właścicielami ŁKS były owocne, jestem po nich syty – powiedział „Gazecie”.
Dzień później z pracy w klubie zrezygnowali byli gracze ŁKS-u: Tomasz Wieszczycki i Tomasz Kłos. Obaj odpowiadali w spółce za sprawy sportowe. Wieszczycki tłumaczył się zmęczeniem. Kłos był szczery: – Jak długo można pracować za darmo.
Piłkarze od dwóch miesięcy nie dostają pensji. Nieoficjalnie mówi się jednak, że byli reprezentanci Polski odeszli na znak protestu przeciwko planom sprzedaży klubu Grajewskiemu.
– Ile mam odbierać telefony od ludzi domagających się uregulowania zaległości. Nasza sytuacja jest zła, ale lepsza niż wtedy, gdy przejmowaliśmy klub. Pilnie potrzebujemy jednak pieniędzy – powiedział „Gazecie” Kenig. Mówi też, że rozmawia jeszcze z dwiema firmami. – Wszystko rozstrzygnie się do końca tygodnia – uważa Jarosław Turek, szef rady nadzorczej ŁKS.
W sobotę pojawiła się jeszcze informacja, że jeśli szybko nie znajdzie się inwestor, to ŁKS może nawet wycofać się z rozgrywek. Podobno działacze sondowali taki wariant z PZPN. A rozbita drużyna przegrała 0:3 z PGE GKS Bełchatów i ma już tylko punkt przewagi nad strefą spadkową. Zanosi się, że dla dwukrotnego mistrza Polski nadchodzi najtrudniejsza zima w ostatnich latach. Może jej nie przeżyć.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Choć już sam nie wiem co dla nich lepsze.
Grajewski będzie ich dłużej trzymał w fazie wegetacji… czyli będą dłużej zdychać :)))