AKTUALNOŚCI
Czesko-polska piłkarska majówka

Nie od dziś wiadomo, że najlepsze wyjazdy to tzw. spontany. Intensywnych kilkadziesiąt godzin spędzonych w towarzystwie dwóch radomszczańskich groundhopperów – Marcina i Przemka tylko to potwierdziło. Zobaczyliśmy trzy mecze na pograniczu polsko-czeskim, degustowaliśmy się czeskimi specjałami, zahaczyliśmy jeszcze o plenerowy festiwal filmów na moście w Cieszynie.


tomadex wszystko dla kibica

Pierwszym, piłkarskim punktem pierwszomajowej wycieczki był rozgrywany o 10:15 mecz IV ligi (Divize F) pomiędzy MFK Havirov i 1. BFK Frydlant nad Ostravici. Gospodarze to zespół z dołu tabeli, goście zaś walczą o awans. W bramce zespołu z Hawierzowa można było zobaczyć Krystiana Józefa Majerczyka. Mimo wczesnej godziny na obiekcie było kilkaset osób – rodziny z dziećmi, młodzi piłkarze MFK Havirov oraz miejscowi kibice futbolu. Niespotykane jest w polskich realiach to, co w Czechach jest normalne. Tuż po zakupieniu biletu (vstupenki) i meczowego programu (klubovy bulletin) kibice przechodzą przez tzw. strefę cateringu. Mogą kupić piwo (tak, tak – alkohol w Czechach na imprezach sportowych jest dozwolony), przepyszną kiełbaskę oraz wiele innych rzeczy. Sam mecz – bez historii. Goście przeczekali napór miejscowych, strzelili bramkę jeszcze przed przerwą, a w drugiej połowie dominowali już absolutnie. Wygrali 3:0, a najlepszym piłkarzem spotkania był Majerczyk, który zapobiegł większej liczbie straconych bramek. Wychodząc z meczu nie spotkaliśmy nikogo zataczającego się, załatwiającego swoją potrzebę pod murem, czy w krzakach. Pełna kibicowska kultura. Piłkarze schodzili do szatni wśród kibiców, przybijali z nimi piątki. Żadnych taśm oddzielających, wyznaczonych stref, obostrzeń, zakazów, nakazów czy wymysłów zabetonowanych działaczy. Zażartowaliśmy nawet, że w dawnym okręgu piotrkowskim taki mecz nie miałby się prawa odbyć. A jeśli już by się odbył to Wydział Dyscypliny miałby później pełne ręce roboty nakładając przeróżne, dziwaczne kary.

Sektor gości w Smilovicach

Z Hawierzowa wróciliśmy do Polski, aby obejrzeć zaplanowany na 14:00 mecz Klasy A (grupa Skoczów) pomiędzy Olzą Pogwizdów i Błyskawicą Kończyce Wielkie. Przed meczem spadł delikatny majowy deszcz, który ochłodził nieco powietrze. W Pogwizdowie na meczowy catering nie można było liczyć. Tysiące zgód (Sanepid, rozmaite nadzory) skutecznie odstraszają działaczy od rozwiązań zastosowanych za południową granicą. Spotkanie bez historii – Błyskawica wygrała 8:2 (3:2), a gospodarze w drugiej połowie nie mieli siły biegać. Zdecydowanie najlepszym aktorem meczu był sędzia. Doświadczony arbiter panował nad wszystkim, nie słyszeliśmy ani jednego wulgarnego określenia w jego kierunku.

Trzecim akcentem było czeskie spotkanie ČPP I.A třída mužů skupina. B (podejrzewamy, że to odpowiednik polskiej klasy okręgowej) pomiędzy SK Smilovice i SK Libhost. I tutaj, w miejscowości, w której urodził się Jerzy Buzek, mogliśmy dotknąć prawdziwego klimatycznego, czeskiego futbolu w niskich klasach. Na boisko trzeba było przejść około 100 metrów pod górkę, a szatnie zlokalizowane były w miejscowej restauracji, w której złocisty napój (i nie tylko) lał się strumieniami. Popołudniowa pora rozgrywania meczu sprzyjała frekwencji. Lokalne zawody, podobnie jak w Hawierzowie, obejrzało kilkaset osób. Miejscowi wygrali 1:0 (1:0), ale nasz podziw wzbudziło doświadczonych dwóch graczy gości. Bramkarz i prawy obrońca. Golkiper obronił wiele bardzo trudnych piłek, a defensor, który wszedł na boisko po przerwie, imponował mądrością gry. Nie chcemy mu wypominać wieku, ale jubileusz pięćdziesięciu przeżytych lat z pewnością już świętował.

Kochany Panie. To jest w Czechach dopuszczalne 😀 – cytując klasyka – tak wygląda narożnik w Petrovicach

Mając za sobą 270 minut potrójnego piłkarskiego widowiska odwiedziliśmy wieczorem Cieszyn i Ceski Tesin. Miejsce, które w latach 90-tych słynęło z mrówek, dzisiaj jest już spokojne, a na granicy, którą przemytnicy spirytusu, wódki, vegety przekraczali ze strachem, odbywał się plenerowy filmowy festiwal. W drodze powrotnej, w poniedziałek rano, odwiedziliśmy jeszcze uroczy obiekt w Petrovicach gdzie dzień wcześniej swoje spotkanie rozegrała Lokomotiva. Działacze nie zdjęli jeszcze tzw. dennej nabitky, z cennikiem kulinarnych specjałów przygotowanych dla kibiców. Zdziwiliśmy się jednym z narożników boiska, który oddalony był o metr od klubowego budynku. Jak widać nikomu to nie przeszkadza – a komisja weryfikująca przymknęła na to oko. Piłka nożna jest bowiem dla kibiców, a nie stetryczałych, smutnych panów nie mających o niej zielonego pojęcia.

PS: Marcin i Przemek – dzięki za towarzystwo. Myślę, że kolejny wyjazd na tzw. Starych Czechów to tylko kwestia czasu.

Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments