AKTUALNOŚCI
Marek Saganowski

Na boiskach polskiej ekstraklasy występuje od prawie 20 lat. Pierwszy tytuł mistrza Polski wywalczył w 1998 roku z ŁKS. Ten sukces powtórzył piętnaście lat później w barwach Legii Warszawa. Mimo 35 lat Marek Saganowski nie myśli o zakończeniu piłkarskiej kariery.

Sezon 2012/2013 był dla wychowanka Łódzkiego Klubu Sportowego niezwykle udany. W Legii Warszawa był jedną z kluczowych postaci. Po latach przerwy doczekał się także ponownego powołania do kadry narodowej. Na kilkanaście tygodni musiał jednak zawiesić buty na kołku z powodu niepokojącej diagnozy lekarskiej. Mógł jednak wrócić do treningów i świętować z Legią mistrzowski tytuł. Ze stołecznym klubem podpisał nowy, dwuletni kontrakt. Z Markiem Saganowskim rozmawialiśmy o Legii, reprezentacji Polski, ŁKS-ie, a także planach biznesowych.

– Siedemnaście lat polscy kibice czekają na awans polskiej drużyny do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Wydawało się, że Legia jest bardzo blisko tego celu. Dlaczego znów się nie udało?

– Najprościej byłoby odpowiedzieć na to pytanie w taki sposób, że strzeliliśmy mniej bramek na wyjeździe niż Steaua. Prawdziwym powodem jest jednak słaby początek w rewanżowym meczu. Nie powinniśmy grając na własnym boisku przegrywać po 10 minutach 0:2. To był jakiś koszmar. Nie chcę już tutaj roztrząsać sytuacji czy był spalony, czy też nie przy strzale Kucharczyka. W tym momencie meczu powinno być bowiem 0:0, a nie 0:2. Szkoda bo szczęście było bardzo blisko.

– Jeden z pańskich kolegów z drużyny powiedział, że nie pasowaliście do Ligi Mistrzów.

– Absolutnie nie mogę się z tym stwierdzeniem zgodzić. Przecież, tak jak już wspomniałem, zabrakło nam jednej bramki do awansu. Nie przegraliśmy meczu w ostatniej rundzie eliminacyjnej, a w fazie grupowej zagra zespół, który okazał się minimalnie lepszy od nas.

– Zagracie w Lidze Europejskiej. Co pan sądzi o rywalach, z którymi przyjdzie się mierzyć Legii?

– Na pewno są to silne zespoły i nie będzie z nimi łatwo o punkty. Postaramy się jednak sprawić miłą niespodziankę naszym kibicom i spróbować powalczyć o wyjście z grupy.

– Kiedy po spadku ŁKS z T-Mobile Ekstraklasy podpisywał pan kontrakt z Legią wszyscy pukali się w czoło. Niektórzy mówili, że emerytowany napastnik będzie siedział na ławce lub na trybunach. Tymczasem było zupełnie inaczej.

– Jan Urban dostrzegł to, że strzelałem bramki w spadającym z ligi ŁKS-ie i powiedział, że coś muszę jeszcze prezentować sobą skoro tak łatwo szło mi zdobywanie goli. Poszedłem do Legii i dość szybko pokazałem, że jeszcze nie można mnie skreślać. Szkoda tej przymusowej przerwy gdyż byłem wtedy naprawdę w dużym gazie.

– Czy temat reprezentacji Polski jest już zamknięty dla pana?

Pozostały nam już tylko iluzoryczne szanse na grę w mistrzostwach świata i pewnie po eliminacjach przyjdzie czas na gruntowne zmiany w kadrze. Nie sądzę aby ktoś chciał stawiać na 35-letniego napastnika. W innych krajach nie patrzy się w metrykę i jeśli jesteś w dobrej formie to możesz liczyć na powołanie. Doświadczony zawodnik może dać drużynie bardzo dużo nawet jeśli nie występuje na boisku. Doskonale to rozumieją trenerzy w Anglii gdzie nowe kontrakty z silnymi klubami podpisują gracze mając 37 czy 38 lat.

– Gra pan w Legii ale nie wierzę, że nie śledzi losów swojego ukochanego Łódzkiego Klubu Sportowego.

– Oczywiście, że mocno interesuję się ŁKS-em. Bolało mnie serce kiedy ŁKS wycofał się z pierwszej ligi, boli serce i teraz kiedy mój klub musi grać w IV lidze. Wierzę jednak w to, że Łódzki Klub Sportowy wróci jeszcze tam gdzie jest jego miejsce. Nie można zaprzepaścić tylu lat tradycji. Gdyby podejście miasta było inne to ŁKS mógł nadal występować przynajmniej na zapleczu Ekstraklasy. Tuż przed spadkiem z ligi uczestniczyłem w wielu rozmowach i nasłuchałem się różnych obietnic. Jak się okazało obietnic bez pokrycia.

– A może kiedyś przykładem Bogusława Wyparło, który kończy karierę w Stali Mielec, założy pan jeszcze koszulkę z logo ŁKS?

– Pewnie, że byłoby to piękne zakończenie kariery. Z Legią wiąże mnie jednak jeszcze dwuletni kontrakt, a później to już będę chyba za stary aby grać w piłkę (śmiech). Bodzio jest kilka lat ode mnie starszy, ale bramkarzom wieku się nie wypomina.

– Co będzie pan robił po zakończeniu kariery?

– Bardzo chciałbym przekazywać swoje boiskowe doświadczeniem młodym piłkarzom. Dlatego na pewno widzę się w roli trenera.

– W ostatnich dniach został pan współudziałowcem firmy ze sprzętem sportowym Keeza. To nowa firma na rynku. Dlaczego zdecydował się pan polecać jej produkty?

– Dostałem taką propozycję od jednego z łódzkich przedsiębiorców, który ma świetne rozeznanie na tym rynku. Przedstawił mi profesjonalny plan biznesowy i dlatego zdecydowałem się został współudziałowcem w spółce Keeza. Tak jak pan powiedział dopiero raczkujemy na rynku, ale jestem przekonany, że już niedługo staniemy się rozpoznawalną marką. Przede wszystkim wyróżnia nas bardzo wysoka jakość sprzętu za niską jak na warunki polskiego rynku cenę. Do tego dochodzi bardzo duża możliwość wyboru. Każdy klub, nawet taki, który posiada najbardziej nietypowe barwy, ubierze się w firmie Keeza.

– Niewielu kibiców pamięta, że w 2008 roku strzelił pan w barwach duńskiego Aalborga bramkę w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

– Dokładnie tak było. Wtedy ostatnim golem Polaka w Lidze Mistrzów było trafienie Jacka Krzynówka ze spotkania z Realem Madryt. Pamiętam, że Krzynek nawet zadzwonił z gratulacjami. Tak sobie czasami myślę, że miło byłoby w przyszłym sezonie powtórzyć ten wyczyn w barwach Legii. To chyba już ostatnie wyzwanie w mojej karierze.

– Dziękuję za rozmowę i życzę wielu jeszcze bramek nie tylko na polskich stadionach.

rozmawiał Michał Ostafijczuk

 

Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments